sobota, 24 sierpnia 2013

Piknik lotniczy z okazji 75-lecia przemysłu lotniczego w Mielcu - byłyśmy tam!

Tak jak obiecałam w poprzednim poście, zamieszczam zdjęcia z pikniku. Pogoda była wyśmienita, a organizacja imprezy przeszła moje oczekiwania. Na piknikach lotniczych w Mielcu, bedąc jego mieszkanką, zanim przeniosłam się do stolicy, byłam nie raz. Było to kilka ładnych lat temu. Teraz miałam okazję zabrać tam moją Córkę.

Dojechałyśmy na parking, zlokalizowany kilkanaście minut drogi od lotniska





Tu, przed wejściem na teren pikniku




Maja biegała od jednej atrakcji do drugiej. Udało  nam się zobaczyć z bliska start samolotu. Emocji było co nie miara. Całe szczęście, że to nie był współczesny samolot, bo inaczej potrzebne byłyby zatyczki do uszu.









Fajną atrakcją  dla dzieci był konkurs -  wypuszczanie balonów, wypełnionych helem z dołączonymi do nich pocztówkami. Wygrać miało to dziecko, którego balon doleci najdalej. Na kartce pocztowej zaadresowanej na Urząd Marszałkowski Województwa Podkarpackiego była umieszczona prośba, aby znalazca wrzucił ją do skrzynki pocztowej. Pocztówka, która dotrze z najodleglejszej miejscowości, da odpowiedź, kto jest zwycięzcą konkursu. Atrakcyjne nagrody ma ufundować Urząd Marszałkowski.


 Maja w tunelu z przeszkodami


Na koncercie Mr Pollacka. Koniecznie musiała stać przy barierce, ba! jak prawdziwa fanka. Poza tym tańczyła i bawiła się. Zabawa była przednia, nawet mamę wciągnęła.

Koncert Mr Pollack rozkręcał imprezę.

Jednakże niekwestionowaną gwiazdą wieczoru, oprócz mojej Córki, była Sylwia Grzeszczak. I oczywiście Majka dotrwała ( bo koniecznie chciała!) do rozpoczęcia koncertu, do 21:00,  a nawet trochę dłużej, bo z koncertu urwałyśmy się pół godziny później.

Nie było czasu na robienie zdjęć, bo było tak wiele ciekawych atrakcji do zobaczenia, dotknięcia i "przetestowania".

Na lotnisku zostało ustawione specjalne stoisko promujące Podkarpacie. Swoje namioty ustawiła tam Politechnika Rzeszowska. Można było zobaczyć m.in. bezzałogowe aparaty latające, modele statków latających, balon stratosferyczny, łazik "marsjański" oraz dwumiejscowy model motoszybowca nowej generacji z napędem elektrycznym AOS-71. Ponadto prowadzone były pokazy, eksperymenty oraz prezentowane były interaktywne eksponaty.

Politechnika Dziecięca pokazała doświadczenia związane z energią wiatru, prawami fizyki rządzące aerodynamiką, wpływem prędkości i kąta natarcia na rozkład siły nośnej na skrzydle samolotów, podstawowymi zasadami sterowania, siłami występującymi podczas manewrów, zasadą działania silników, tunelem aerodynamicznym, pływaniem ciał, iluzją, krzywym zwierciadłem. Były oczywiście konkursy z nagrodami.

Swoje stoisko miało także Radiolatorium, czyli program popularnonaukowy emitowany cyklicznie na antenie Polskiego Radia Rzeszów. Tam również przeprowadzanych było mnóstwo pokazów naukowych i doświadczeń. Na stoisku zostały wykorzystane eksponaty i modele używane w programie, m.in.: rakieta, wahadła Newtona, rower używany do szkolenia astronautów.

Na mieleckim niebie pojawiły się  samoloty m.in Iskry, Lim-2, AN-2 czy M28. Nie zabrakło też aktualnego, firmowego produktu Polskich Zakładów Lotniczych czyli śmigłowca Black-Hawk S70i.

Źródło


Dzień, a właściwie jego druga połowa, był pełen wrażeń i spędzony wyjątkowo aktywnie.

Pikniki organizowane są cyklicznie. Warto się wybrać. Nas, na pewno nie zabraknie tam w przyszłym roku!:)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Z wizytą u Babci i na pikniku lotniczym w Mielcu

Byłyśmy na pikniku lotniczym w Mielcu, mojej rodzinnej miejscowości, przy okazji wizyty u mojej mamy.
Wyruszyłyśmy, tzn. ja i Majka w drogę Warszawa - Mielec w pierwszy wolny dzień długiego weekendu. O dziwo, droga jak marzenie, mało samochodów, brak TIR-ów, piękna pogoda. Jechałyśmy non stop. Córka wprowadziła zakaz zatrzymywania się. Jak najszybciej u Babci! Zatem jechałam. Jedna próba postoju zakończyła się po dwóch minutach i dalej w drogę. Po około 4 godzinach byłyśmy na miejscu.

Całe popołudnie wypoczywałyśmy na ogrodzie czy na tarasie z szumiącymi brzózkami w tle. Maja pomagała Babci zbierać maliny, podlewała kwiaty, warzywa i w ogóle była bardzo chętna do pomocy. 

Totalne lenistwo:)


Godzina dla twórczości. Maja maluje.

Pyszne owocowe ciasto Babci.

Niebawem można będzie skosztować dojrzałe winogrono.
Zbieranie malin.



Siłownia czy plac zabaw;)

Maja ćwiczy!


Pozdrowienia i ucałowania dla Babci! To był udany, dłuugi weekend...
A zdjęcia z pikniku lotniczego zamieszczę w następnym poście:)

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Moje dziecko lubi takie kubki niekapki.

Na wstępie napiszę, że artykuł nie jest sponsorowany, co by ktoś nie posądził mnie o stronniczość w wydawaniu opinii.
Chcę pokazać, jakie niekapki sprawdziły się u nas, bo wiem, że niektóre mamy są na etapie kupna, czy zastanawiania nad kupnem w gąszczu niekapków różnych firm. Dodam, że mój Hubcio jest wymagającym klientem.

 Synek skończył 9 miesięcy. Z tej okazji kupiłam dokładnie taki niekapek, jak przedstawia zdjęcie.


Dlaczego oto taki? Czym się sugerowałam przy kupnie?
Jest dla maluszków od 6 miesiąca, gwarantuje łatwe przejście z butelki, ma fajne antypoślizowe uchwyty dla małych raczek, jest firmy, której część produktów wypróbowaliśmy i znamy, jest mały, bo ma 150 ml, miękki ustnik oraz to, że jest niekapkiem.
Chyba, że wkurzony, mały człowieczek trzaśnie nim konkretnie o podłogę to niekapek "uroni" kropelkę.
Początki "stosowania" niekapka legły w gruzach. Butelka była na pierwszym miejscu. Kubek lądował, a to w zabawkach, na dnie jakiejś szuflady, tylko nie w buzi.
Dopiero kilka dni temu Synek odkrył go na nowo. I teraz uwielbia pić z niego wodę, przy okazji, jak się domyślam, masuje sobie dziąsełka, nabrzmiałe od wyrzynających się czwórek. Butelka z wodą poszła w odstawkę.

A już myślałam, że kubeczek był nietrafionym zakupem. U nas należało przeczekać, by, po  pewnym czasie, wrócił do łask Właściciela. Stało się to  dopiero po 5 miesiącach od jego zakupu.

Drugim naszym faworytem był i jest od około miesiąca bidon/termokubek Tommee Tippee, z ustnikiem, idealny dla maluszków, które "rwą " się do picia ze zwykłego kubka. Wiadomo, roczne dziecko, pijąc ze zwykłego kubeczka samodzielnie, wylałoby całą jego zawartość na siebie.
Dlatego świetnym według mnie rozwiązaniem jest bidon niekapek "Explora active" Tommee Tippee z ustnikiem, którego jesteśmy posiadaczami.


Kupiłam go Synkowi na pierwsze urodziny, z myślą, że przypadnie mu do gustu.
Nie stało się tak. Bidon jest trochę większych rozmiarów (300ml) niż spodziewałam się, toteż nieporęczny był dla małych rączek roczniaka. Jak w przypadku pierwszego, teraz też należało przeczekać.
Od ponad miesiąca Synek robił podchody w jego kierunku. I od kilku dni nie rozstaje się z bidonem.
Bidon jest wygodny dla mnie, bo mam pewność, że po włożeniu do torebki  nie rozleje się zawartość.
I jeszcze jedna rzecz: nie potrzebuje nakrętki czy zakrętki. Duży plus za to.


środa, 7 sierpnia 2013

Jest takie miejsce...

Miejsce, gdzie lubimy przychodzić i przebywać. Nasza biblioteka; biblioteka publiczna.



To nie tylko miejsce, gdzie przychodzi się wypożyczać i oddawać książki. Organizowane są tzw. czwartkowe czytania. Dzieci malują, usadowione na wygodnych pufach lub inaczej - jak im wygodnie, a w tym czasie przemiły pan blibliotekarz czyta bajki, opowiadania. 


Jest miejsce spotkań artystycznych, miejsce na kreatywność i kształcenie  dziecięcych zdolności manualnych. Miałyśmy okazję być tu nie raz. Maja wyczarowała super Elmo, w dwóch wersjach kolorystycznych:)


Przygotowanie do wycinania.Potrzebna jeszcze jest słomka do podklejenia taśmą na odwrocie.


I w miarę możliwości czasowych staramy się nie opuszczać przedstawień i 
teatrzyków.

Przedstawienie teatru "Wariacja" pt: Korsarz.

Bardzo lubimy to miejsce. Jest ono sympatyczne, przyjazne i  kameralne.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Zapalenie płuc u dziecka


Źródło

Zapalenie płuc może dawać objawy lub niekoniecznie. Maja od 2-3 tygodni pokasływała; kilka razy dziennie, trochę w nocy, potem było 2-3 dni przerwy i znów. Włączyliśmy inhalacje, kontrolne wizyty lekarskie w przychodni, co by lekarka osłuchała. Generalnie było wszystko dobrze. Miała lekki katarek i w związku z tym pediatra znalazła  winowajcę. Katar, który drażni gardło i stąd kaszel.

Humor jej dopisywał i nic nie budziło moich podejrzeń. Przecież dzieci kaszlą, a   zwłaszcza w przedszkolu. Prawie cała grupa kaszlała. Pewnie jakiś wirus albo alergia. I z tego założenia wychodziła pani doktor w przychodni.

Wszystko było super, do czasu, kiedy nagle  późnym popołudniem dostała wysokiej gorączki, której nie mogłam zbić przez prawie 3 godziny.To był dla mnie horror.
Nie będę wchodzić w szczegóły. Następnego dnia pojechałyśmy do szpitala dziecięcego. Pediatra na dyżurze wysłuchał   zmiany w prawym płucu.
A co było następnie? Opisałam w poprzednim poście.

Ordynator oddziału stwierdził, że nie ma zapalenia płuc, którego nie można wysłuchać. Po prostu nie wszyscy lekarze to potrafią.

Co jeszcze mogę napisać? To, że będę czujna ponieważ choroba płuc jest podstępną chorobą, mogącą nie dawać kompletnie żadnych objawów, tylko gorączkę.
Tak było w przypadku jednego 8-letniego chłopczyka, który leżał z nami na sali. Zanim został przyjęty do szpitala nie miał żadnych objawów, oprócz wysokiej gorączki utrzymującej się kilka dni.

Dlaczego zapalenie płuc jest poważną chorobą , leczoną głównie w szpitalu?

Płuca to organ służący do oddychania. W czasie wdechu, z powietrza, które dostaje się do płuc, jest pobierany tlen i transportowany jest poprzez hemoglobinę do wszystkich żywych komórek organizmu, w tym do serca. Dlatego w czasie zapalenia płuc,  wymiana tlenu do komórek jest słabsza. Stąd możliwa ospałość dziecka, brak apetytu i  zmęczenie, duszności,  a nawet utrata przytomności.

Teraz wiem, że gdy dziecię będzie miało wysoką gorączkę, trudną do "zbicia", nie czekam nie wiadomo ile, tylko pakuję manatki i pędem  na SOR. Tak zrobiłam ostatnio i to była słuszna decyzja.
Może i jestem przewrażliwioną matką. Nic na to nie poradzę. Wolę dmuchać na zimne. I tak już będzie.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Byłyśmy w szpitalu.

Spędziłyśmy tam tydzień. W szpitalu dziecięcym. Pierwszy raz. Dlaczego do tego doszło? Jak to się stało?
Przecież jest lato w pełni, chorób jak na lekarstwo ..a jednak. 
Dzień wcześniej dreszcze, gorączka, której nie mogłam zbić. Gdy już się udało -uff. Ale następnego dnia - sobota wyruszyłyśmy na SOR. Lekarz - przemiły pediatra, po zbadaniu, od razu postawił diagnozę, tylko dodatkowe badania miały potwierdzić.
O tym w kolejnym poście..
Dlaczego inni lekarze mają trudności, aby dobrze osłuchać dziecko i postawić trafną diagnozę?? 

Lekarz zastanawiał się czy zostawić córkę na oddziale czy wypisać do domu z podanym leczeniem. I w końcu podjął decyzję: zostajemy w szpitalu - oddział alergologii.
A moja córka: hurra!
Czy ona wie co ją czeka? Ja, bynajmniej, byłam przerażona. Kłucia, wenflon, łóżko szpitalne, białe fartuchy-brr.. czy ona wie co ją czeka??-myślę sobie.
-Poproszę o wypełnienie tego i tamtego... - zaczęło się.
-Proszę założyć piżamkę córce. Rany! przecież nie zamierzałyśmy zostać w szpitalu.

A córka potraktowała to jako swoją przygodę życia i wakacje. Z uśmiechem na ustach podreptała na oddział z mamą i "panią salową". Na miejscu rezolutnie odpowiadała na pytania lekarzy i pielegniarek, zadowolona z nowego miejsca... do czasu, aż gorączka znów nie podskoczyła...

Ale z dnia na  dzień było już tylko lepiej. Co prawda osłabiona, kaszląca..ale, aktywna i ciekawa świata. Cała Maja.

Dzielnie zniosła kłucie i pobranie krwi. Nawet nie mrugnęła okiem. Panie pielęgniarki wychodziły z podziwu.Taka odważna i dzielna młoda pacjentka!
Maja w nagrodę dostawała tatuaże i  naklejki.

Gdy już poczuła się lepiej zaczęła zwiedzać oddział. Najfajniejsza była świetlica; nowe zabawki, książeczki i nowe znajomości. Ba! starsi koledzy. Z jednym, to nawet rozegrała, w przeddzień naszego wypisu, partyjkę  w warcaby.
Z innym, dwa razy starszym od niej, kolegą  ostatnie dwa wieczory oglądała na tablecie Scooby Doo.

Cały czas  byłam z Nią i dla Niej ; czytanie, przytulanie, odpoczywanie(na ile można w szpitalu), czuwanie, rozmawianie, śmianie, spacerowanie - uczestniczenie we wszystkim tym, co robi moja Córka.

Byłam przygotowana na wszystko; w pełnej gotowości - bo nie wiadomo co przyniesie  kolejny dzień w szpitalu, kolejny obchód lekarski i nowe informacje o stanie zdrowia córki. Byłam ciągle czujna i  niewyspana, ale zadowolona, bo miałam możliwość przybywania z córką. Nie wyobrażałam sobie inaczej.

A kiedyś, dzieci zostawały w szpitalu dziecięcym ...bez rodziców. Nie do pomyślenia..jak dla mnie.

Wyszłyśmy ze szpitala. Maja skwitowała: mamo, nie było, nawet tak źle. Było fajnie.
Potwierdzam. Wspaniała opieka i  wyjątkowi ludzie, jakich poznaliśmy - małych pacjentów i ich rodziców, a także ich niecodzienne historie.

Nie, nie..pobyt w szpitalu to nie sielanka. Ile i co brakuje naszym szpitalom do szpitali standardu europejskiego, co mi przeszkadzało,  nie będę się rozpisywać, bo  nie o to chodzi.
Poza tym, sam pobyt w czterech ścianach, gdy na zewnątrz piękna pogoda, dał się nam we znaki.

Najważniejsze, że lekarze i pielęgniarki wspaniale zajmowali  się małymi pacjentami, bez względu na wiek pacjenta czy rodzaj i powagę choroby.
I to mi się podobało.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Pink Transparent Star