wtorek, 29 kwietnia 2014

Wychowanie. Najtrudniejsza ze sztuk pięknych. Recenzja?

Wychowanie.
  Najtrudniejsza ze sztuk pięknych, Elżbiety Chlebowskiej.
 Przeczytałam jednym tchem.



Nikt mi książki nie polecił, nigdzie o niej nie przeczytałam. Po prostu szukałam  wskazówek, porad, jak właściwie, umiejętnie i skutecznie porozumiewać się z moją młodą młodzieżą, a zwłaszcza moją 5-latką, która już wie czego chce, potrafi "odparować", chce postawić na swoim i usilnie walczy o swoją autonomię.

Dotychczas wydawało mi się, że drogą intuicji matczynej nie popełnię kardynalnych błędów wychowawczych. Wiem czego unikać, w jakim kierunku zmierzać itd. Nic bardziej mylnego.

Dzięki tej książce pojawiło się w mojej głowie tzw."aha". Wpadły do głowy pomysły, które ostatnio wykorzystałam i wydaje się, że odnoszą pożądane efekty - o tym niebawem.
Autorka wyczerpuje większość zagadnień i problemów wychowawczych. Nie sposób ich tu wszystkich przytoczyć, ale są to m.in.:
  • Komunikacja. Jej kwintesencją jest zdanie:" uprzejme spojrzenie i uśmiech znaczą często więcej niż udana rozmowa".
  • Sztuka rozmowy i czas. Kiedy dziecko ma potrzebę opowiedzenia co spotkało go w przedszkolu czy w szkole, należy dla niego MIEĆ CZAS; być tu i teraz, nawiązać kontakt wzrokowy. Nie zasypywać dziecka setkami pytań. Paradoksalnie im mniej pytamy, tym więcej otrzymamy wiadomości. Sztuka  komunikacji; zamiana z "ty" na "ja".
  • Znaczenie słów.Niezwykle istotne sprawa w komunikacji z dzieckiem i nie tylko! Każdy człowiek ma swoją interpretację znaczenia danego słowa.Kiedy rodzic mówi: posprzątaj w pokoju, dziecko posprząta na swój sposób i wydaje mu się, że jest posprzątane. Natomiast my, rodzice mamy zazwyczaj inną wizję porządku. Tak jest ze wszystkim. Nie wystarczy rzucić hasło w stylu: bądź grzeczny.
  • Sztuka słuchania."Pan Bóg dał nam jedne usta i  dwoje uszu, abyśmy dwa razy więcej słuchali, niż mówili". Genialnie opisany rozdział na temat słuchania, jak słuchać aktywnie, jakich błędów nie popełniać m.in. nie polemizować, nie oceniać, nie analizować, zachować dla siebie własne zdanie (chyba, że zostaniemy o nie poproszeni).
  • Mówienie "nie"; jak być asertywnym, w jaki sposób odmawiać. Umieć mówić "nie" to zaakceptować myśl, że nie wszystkim się podobamy.
  • Normy i zasady. Każde dziecko, aby czuć się bezpiecznie, ze zrozumieniem postrzegać świat musi mieć wyznaczone normy i zasady. Autorka wyraziście wyjaśniła jak określać i wytyczać nasze wymagania w stosunku do dzieci.
  • Uczucia i emocje. Jedną z myśli tego tematu jest następująca:"Rodzice są dla swoich dzieci barometrem emocji. To jak efekt domino."
  • Pomoc dziecku w radzeniu sobie z emocjami. Jak to zrobić? Na przykładach pokazane są wskazówki. Przejrzyście zobrazowane sytuacje z dnia codziennego. Najbardziej istotny przekaz E.Chlebowskiej: NIE ZAPRZECZAJMY SWOIM EMOCJOM I  EMOCJOM DZIECKA. 
Kiedy dziecko płacze, nie mówmy: nie płacz. Mówiąc tak, komunikujemy w ten sposób, że smutek jest czymś złym i nie powinno się okazywać uczuć. Od chwili, kiedy przeczytałam o tym, za każdym razem gryzę się w język, kiedy moje dziecko płacze. Płacz, jak się okazuje jest rozładowaniem napięcia i tzw.zbawiennym katharsis. Nie powinniśmy oceniać łez, jak coś niewłaściwego.
  • Samodzielność. Ograniczeniem wolności i samodzielnej postawy jest poprawianie po dziecku, wyręczanie, spieszenie z odpowiedzią na pytania, wyganianie  z kuchni itp.
  • Karanie. To odwieczny dylemat rodziców. Są przeciwnicy i zwolennicy. Tutaj dowiemy się: karać czy nie karać? W jaki sposób kara może oddziaływać na dziecko? Jakie kary wyrządzają szkodę dziecku?
  • Samoocena dziecka. Należy zauważać dobre zachowania u dziecka i je nagradzać, chwalić za konkrety, a nie ogólnie. Świetnie przedstawiony rozdział na temat samooceny dziecka.
  • Bez porażek; nawiązanie do książki Thomasa Gordona" Bez porażek", o tym, że obie strony konfliktu są tak samo ważne. 
  •  Jak rozmawiać z nastolatkiem.
  • Rodzeństwo; co przeżywa starsze dziecko, gdy pojawia się rodzeństwo.
Subiektywnie, opracowanie Chlebowskiej bardzo mi przypadło do gustu, nie ma tam przysłowiowego lania wody. Jest masa przykładów i czytając, doskonale wiedziałam, co autorka ma na myśli. Nie domyślałam się. Dodatkowy plus jest taki, że książka jest "cienka" i treściwa, ma 213 stron, co jest ważne dla mnie; zabieganej mamy dwójki dzieci.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Szata z żurawich piór. Galeria Freta.

Jak pisałam w moim poprzednim poście, w związku z  japońskimi zainteresowaniami Mai, byłyśmy wczoraj w Galerii Freta, na Nowym Mieście, na spektaklu teatralnym pt." Szata z żurawich piór".
Pogoda wczoraj nie dopisała wcale, ale humor tak. Po przestąpieniu progu Galerii przywitał nas... elf. Maja trochę speszyła się, co, jak sądzę nie było zamierzeniem elfa. Zdjęcia elfa, nie zamieszczę tutaj, bo dla zainteresowanych teatrzykiem, nie będzie już... niespodzianki.
Elf poprowadził nas do magicznego miejsca tzw. poczekalni. Wystrój "poczekalni" utrzymany w konwencji stylowej komnaty zamkowej hmm...zamożnej hrabiny czy królowej, ze wstawkami dla dzieci; typu kolorowe krzesełka, stoliczek z przyborami do malowania.


  
Tuż obok "komnaty" za szklanymi oknami była Scena Elfów, na której miał się odbyć teatrzyk.
Kiedy publiczność była już raczej w komplecie elf podbiegł do dzieci z zapytaniem o dzwoneczek (który miał zapowiadać przedstawienie). Dzwoneczek, po krótkich poszukiwaniach, z udziałem dzieci, odnalazł się. Chętne dzieci (w tym moja Majka) oznajmiły dzwoneczkiem, że przedstawienie się rozpoczyna.
Młodzież usiadła wygodnie na poduszkach przed sceną. Dzieci komentowały żywo przedstawienie, a zwłaszcza jeden chłopczyk: "mamo, podoba mi się to przedstawienie", "mamo, czy to już koniec?" i inne komentarze , ale już związane z fabułą teatrzyku. Aktorzy podchodzili do dzieci na wyciągnięcie ręki, pytali się o ich zdanie. Było trochę wplecionej improwizacji, co mi się zawsze bardzo podoba, no i dzieciom też.


 

Na koniec dzieci mogły dotknąć prawdziwych japońskich lalek-kukiełek, wachlarzy oraz  posłuchać ich historii.
Było też robienie wachlarzy z papieru  i wpisy do księgi pamiątkowej.

Przedstawienie Mai podobało się, ale bez fajerwerków. Był to niezwykły spektakl, połączony z prawdziwymi japońskimi rekwizytami, japońską delikatną muzyką  w niezwykłej scenerii. Coś oryginalnego, coś innego niż wszystkie dotychczasowe przedstawienia dla dzieci, w których uczestniczyłyśmy.


piątek, 25 kwietnia 2014

Moja córka wyjeżdża do Japonii.



 
Mamo, chcę pojechać do Japonii. Kiedy mogę wyjechać?

- Wiesz gdzie jest Japonia?
- Na samych końcu świata! O widzisz, tutaj narysowałam swoją koleżankę -  Japonkę.
  Tak wygląda moja nowa koleżanka. I Maja pokazała mi rysunek dziewczynki.
- Na jak długo chcesz wyjechać? - pytam.
- Na zawsze, mamo, no co ty? Ale zawsze możesz do mnie przyjeżdżać, na nocowanie.
  O, mogę wpaść do córki na kawę i przenocować. Świetnie. Nie ma co.

Takie oto fanaberie mojej kochanej dziewczynki. Ostatnio dużo mówi o Japonii, a właściwie od dawna ma "japońskie fazy". Skąd jej się to wzięło? Nie mam pojęcia. Zachłysnęła się Japonią.Ma notesik, w którym codziennie, od kilku dni  zapisuje co się wydarzyło w ciągu dnia. Oczywiście po japońsku. Jej pomysł.
Jedno z jej pierwszych słów, oprócz oczywiście tych podstawowych: mama, tata, am itd, było: toyota. Bezbłędnie wypowiedziane.

Uwielbia sushi, właściwie każdy rodzaj, a zwłaszcza imbir marynowany.Sushi wcina pałeczkami oczywiście. I nieźle jej to wychodzi.






I już jest prawie Japonką!
Za rok czekają nas zatem wakacje... w Japonii. Mam nadzieje, że wrócimy całą rodziną w komplecie;)

 Jutro idę z córką na spektakl teatralny na podstawie baśni japońskich, z muzyką japońską. Więcej szczegółów nie zdradzę. Czy nam się spodoba? O tym już w kolejnym poście.



poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Jak smakuje tarta cytrynowa?

Jak smakuje tarta cytrynowa? Wcale nie jest to głupie pytanie.

Oto moje dzieło


No więc jak smakuje? Smakuje mocno cytrynowo. Łudziłam się, że tarta będzie raczej słodka, o nucie cytrynowej. 

Oczywiście można przełamać smak cytryny, dodając bitej śmietany kremówki 36% na wierzch lub cukier puder, ale nie oto chodzi.

Jeżeli jesteś wielbicielem słodkich ciast i tart, to ten deser może nie być dla Ciebie. Tarta cytrynowa jest dla amatorów poszukujących wytrawnych, specyficznych smaków.
 Sypnęłam tyle brązowego cukru, ile przepis podawał na cytrynowy farsz (ciasto - spód, według przepisu znajomej), a nawet porównywałam dwa różne przepisy na dwóch różnych blogach kulinarnych, bo nie wierzyłam, że 100 gram cukru wystarczy.
Smak  zależy z jakiego przepisu korzystasz i ile dasz cukru na cytrynowy farsz. 

Teraz już wiem, dlaczego tak wiele jest przepisów z bezą. Po to, aby przełamać ten cytrynowy, mocny posmak. Nawet myślałam, aby zrobić tę bezę. Nie zdecydowałam się, bo bezy nie lubię w ciastach.

Następnym razem dam szklankę cukru, aby wszystkim dogodzić:)

Tarta cytrynowa bardzo mi smakuje, kiedy jest schłodzona, z lodówki, a do tego pyszna kawa z pianką.







piątek, 11 kwietnia 2014

Siedmiolatka z kluczem na szyi

Siedmiotalatka z  dosłownie i w przenośni kluczem na szyi. Wiecie co mam na myśli.
Kiedyś to była norma i nic nadzwyczajnego.

Źródło

 
Rodzice wychodzili rano na siódmą czy szóstą do pracy. Budził mnie głośny dźwięk ruskiego budzika. W domu pusto. Na stole kuchennym rodzice zostawiali mi śniadanie. Przeważnie był to już lekko zeschnięty biały twarożek i kromki chleba.
Do szkoły miałam na przykład na 12- tą. Nie lubiłam być w domu sama do południa. Moim rytuałem było wyjście do  przyjaciółki, z którą notabene chodziłam do II b.

Przygotowywałyśmy budyń i kisiel z torebki. A, i raz udały nam się szyszki z ryżu preparowanego i krówek.
Potem do szkoły, około 15-20 minut spacerkiem.

Mama zapisała mnie też na angielski i na balet. W III b sama kupowałam sobie bilet w kiosku, wsiadałam do autobusu i jechałam te kilka przystanków do centrum miasta.

W IV b sama upiekłam szarlotkę. Była nierówna. Z jednej strony była wyższa,
z drugiej wyglądała jak zakalec; wina naszego, starego, gazowego piekarnika. To przecież nieistotne, bo smakowała wyśmienicie.

W IV klasie sama szyłam na maszynie ubranka dla lalek. Oczywiście, jak nikogo nie było w domu. Pościnałam wszystkie śliczne materiały mamy.

Przerobiłam w praktyce całą książeczkę (którą pożyczyła mi ciocia Basia) zatytułowaną coś w stylu "robótki na drutach od A do Z". Moją dumą była różowa opaska, która zrobiłam warkoczem.

A, od przedszkola ulubionym zajęciem były fikołki i inne akrobacje na trzepaku. Takim prawdziwym  stalowym, umocowanym na betonie, tuż obok śmietnika.

Mając 4 lata rodzice nauczyli mnie sznurować buty. Wtedy tylko sznurowane buty miałam. Nie pamiętam, żebym miała na rzepy.

Moja młodsza siostra, mając 5 lat wspinała się na drzewa. Jej ulubionym drzewem była płacząca wierzba na przeciwko bloku, która sięgała do około pierwszego piętra.

Chodziła też po dachach i płotach. Czasem znikała na dwie godziny z koleżankami z bloku.
Nikt nie panikował. Wiedzieliśmy, że gdzieś poszła i pewnie niebawem przyjdzie.

Piszę o tym wszystkim nie po to, żeby się przechwalać.

Porównuję rzeczywistość w mieście; jak to było kiedyś i jak jest teraz. Teraz, na przykład sporo rodziców wozi dzieci do szkoły. Też pewnie tak będę robić.
Zawozi do przedszkola, odwozi z przedszkola. Potem windą na piętro. Jak dziecko  siedmioletnie ma mieć wyobraźnię przestrzenną i nie zgubić w terenie?

Nie dramatyzuję. Wiem, że czasy się zmieniły. Jest więcej samochodów na drogach i czyhających zagrożeń. Media też mają w tym swój udział.

Staram  się być rodzicem, który daje dziecku więcej bezpiecznej swobody, ale nie wychodzi mi to. Hamuję się, ale wciąż wypowiadane są przeze mnie słowa przestrogi: nie rób tak bo się uderzysz, ostrożnie, nie tam, nie wolno, uważaj, bo wejdziesz w kupę, nie bierz do buzi piasku, bo brudny i pełno bakterii, a fe itd.

Zabraniam czasami nieświadomie poznawać dziecku świat. Nic na to nie poradzę, jestem nadopiekuńcza i wiem to. Wciąż nad tym pracuję.

Zobaczymy czy za dwa lata moja córka pojedzie sama do szkoły, no, może bez klucza na szyi.












Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Pink Transparent Star